Rozmowa na koniec roku

KUBA TERAKOWSKI: Jak trafiła Pani do Roztoki?

ANNA KRUPA: Mój mąż Stefan, odkąd pamiętam zawsze powtarzał, że chciałby poprowadzić schronisko. Kilkanaście lat temu namówił swoją mamę, aby przejęła herbaciarnię w Dolinie Strążyskiej. Pomagaliśmy jej, ale zależało nam na samodzielności.

Pochodzą Państwo z Podhala?

Tak, Stefan z Witowa, a ja z Chochołowa. Krewni prowadzą też schronisko na Turbaczu, od nich dowiedzieliśmy się, że Roztoka jest "do wzięcia". Stanęliśmy do przetargu, udało się wygrać i tak trafiliśmy tutaj.

Trudno było wygrać?

Podobno ofert złożono rekordowo dużo, dokładnie nie wiem, gdyż takie informacje nie są ujawniane. Myślę, że pomogło nam doświadczenie ze Strążyskiej oraz moje wykształcenie: skończyłam Technikum Hotelarskie w Zakopanem. Przygotowaliśmy też precyzyjny plan naszych działań, podkreślając, że nie chcemy poprzestać na usługach gastronomicznych i hotelowych. W końcu Roztoka to miejsce z duszą i ogromnymi tradycjami. Natomiast na wszelki wypadek nie przyznałam się wówczas, iż nigdy wcześniej w Roztoce nie byłam... (śmiech).

Pomimo, iż mieszkała Pani tak blisko?

Z Chochołowa bliżej jest w Tatry Zachodnie. Oczywiście, wielokrotnie bywałam nad Morskim Okiem, lecz - jak większość turystów - mijałam Wodogrzmoty Mickiewicza spoglądając na drogowskaz z napisem "Schronisko Roztoka" i szłam dalej. Wstyd przyznać, lecz nigdy nie chciało mi się schodzić na dół i wracać tą samą droga z powrotem. Wstyd tym większy, że jedną z prac semestralnych w technikum poświęciłam tatrzańskim schroniskom i Roztoka była jedynym, którego wtedy nie odwiedziłam. Poprzestałam na informacjach znalezionych w Internecie. Mam nadzieję, że moja nauczycielka nie dowie się o tym... (śmiech).

Pięć lat temu Roztoka stała się jednak Pani domem.

Sprowadziliśmy się tutaj ze Stefanem i - rocznym wówczas - synem Bolkiem, dokładnie 30. października 2008. W trudnym momencie, bo tuż przed sezonem zimowym, ale tak zwykle w schroniskach bywa. Do kwietnia prowadziliśmy obiekt sami, pierwszego pracownika zatrudniając dopiero na wiosnę.

wywiad1

A teraz, ile osób tu pracuje?

Poza nami? W sezonie pięć - sześć, a na stałe trzy.

Przed Państwem, przez ponad 30 lat, schronisko prowadziła rodzina Pawłowskich. Jak turyści zareagowali na zmianę gospodarzy?

Na pewno część była zaskoczona, ale skoro już Pan pyta o poprzednich gospodarzy schroniska to chciałabym wyjaśnić wszystkim te sprawy raz na zawsze. Po pierwsze: poprzedni gospodarze nie brali udziału w wygranym przez nas przetargu. Po drugie: cenimy sobie unikalną historię Roztoki, w którą swój wkład wniosła poprzez swojąwieloletnią pracę w schronisku rodzina Pawłowskich. Po trzecie: jako gospodarze pragniemy pielęgnować wszystko co stanowi o uroku tego miejsca starając się jednocześnie wnieść coś od siebie. Myślę, że mamy do tego prawo. Część rzeczy jest więc po staremu,na przykład zachowaliśmy tak zwane półki taternickie, na których stali goście przechowują swój ekwipunek - liny, czekany, uprzęże.

Wizualnie jednak obiekt zmienił się bardzo.

Bez przesady. Bryła budynku pozostała nietknięta, utrzymaliśmy podhalański styl, bo to jedyne w Tatrach schronisko wyglądające jak góralska chałupa; tylko ganek został zmodernizowany, gdyż groził zawaleniem. Położyliśmy nową podłogę, a na ścianach imitację płazów, wymieniliśmy stoły. Łóżka, koce i pościel też są nowe. Jednym słowem chodziło o odświeżenie przestrzeni. Efekty pozostałych remontów - kuchni, czy centralnego ogrzewania - są na pierwszy rzut oka niedostrzegalne dla turystów, ale poprawiają komfort pobytu w schronisku, a nam ułatwiają pracę. Piętą Achillesa obiektu są dzisiaj toalety, to dla nas najpilniejsze wyzwanie. A prysznice powinny być pancerne, bo po sezonie nie zostało już nic ze zwyczajnej kabiny, którą zamontowaliśmy w czerwcu. Przy takiej rotacji sprzęt zużywa się niewyobrażalnie szybko. Bardzo brakuje nam też oczyszczalni. Szambo musimy wywozić sami, a w sezonie wypełnia się błyskawicznie. No cóż, zakres obowiązków gospodarza schroniska jest dość szeroki - od promocji obiektu poczynając, a na wywożeniu śmieci, przetykaniu kanalizacji i pompowaniu nieczystości kończąc. Ale ja jestem kobietą pracującą, żadnej pracy się nie boję... (śmiech).

wywiad5

Turyści narzekają tu też czasem na tłok.

Ale to przecież cieszyć się trzeba, że Roztoka nie świeci pustkami. Każdy, kto chciałby mieć schronisko na własność i narzeka na tłum powinien pamiętać, że on także ten tłum tworzy. We wrześniu jest tu niekiedy większy ścisk, niż latem, bo każdy myśli, że skoro wakacje minęły, to Roztoka opustoszeje. Efekt jest taki, że budynek pęka w szwach, pełen turystów, szukających tu odosobnienia. Ale też jest to tłum znacznie barwniejszy, niż tak zwana "stonka" odwiedzająca nas latem. Jesienią prawie nie ma weekendu bez gitary, dysponujemy nawet "dyżurną", którą w razie potrzeby wypożyczamy.

Znajduje Pani czas, siłę i ochotę by wyjść do jadalni i posłuchać?

Tak, lubię usiąść z gośćmi, zamienić z każdym kilka słów. Mam fajny personel - Zośkę, Bogusię i Margolcię - dziewczyny zawsze przymykają oczy gdy wieczorem uciekam im z kuchni. Turyści też je lubią, żadne zdjęcie na naszym Facebooku nie ma tylu "lajków", co fotografia Zosi smażącej naleśniki. Dwie dziewczyny są z Chochołowa, a Bogusia pochodzi z Roztoki.

wywiad6

Nie rozumiem, urodziła się w schronisku?

Nie, w Roztoce koło Limanowej. Przez schronisko przewinęły się jednak dziesiątki pracowników, zanim skompletowaliśmy stałą ekipę. Większość stanowczo zbyt romantycznie wyobrażała sobie pracę w górach, a prym wiedli w tym młodzi mężczyźni. Na szczęście mój mąż twardo stąpa po ziemi.

Przejdźmy dalej: wrażenie robi duża kuchnia turystyczna - rzadkość w innych schroniskach.

Pomieszczenie istniało już wcześniej, natomiast swój obecny wygląd zawdzięcza środkom unijnym z Projektu Zielone Schroniska. Wrzątek dostępny jest tu przez całą dobę, są też naczynia, umożliwiające gościom samodzielne przygotowanie posiłków. Nadmienię, że dzięki funduszom unijnym w schronisku działa też Wi-Fi. Ta cieszy się olbrzymim powodzeniem; wystarczy, że zasięg zniknie na chwilę, a już turyści stukają do okienka. Bez Internetu strach w górach wyjść za próg... (śmiech).

Godziny otwarcia nie są jedynym atutem Państwa kuchni.

Mimo, że kuchnia działa w godzinach 6-22 to najwięcej pochwał słyszę w porze obiadowej za zupę czosnkową - krem z grzankami i serem - oraz pod wieczór za piernik z brusznicami, pierogi ruskie i naleśniki. Czasem niestety czegoś brakuje i turyści są zawiedzeni, ale w sezonie trudno nadążyć z realizacją zamówień. Wolimy mieć luki w menu, niż sprzedawać mrożonki. Zależy nam jednak na tym, aby schronisko nie było miejscem, gdzie turyści tylko jedzą i śpią. Znajdą też u nas pokazy slajdów, wieczorki muzyczne, gry planszowe, itp. Ale nam było tego mało. Zależy nam, by turyści odkrywali dziedzictwo historyczne tego miejsca. Postawiliśmy więc na edukację.

wywiad9

Rozdział dla dzieci na Państwa stronie sam przeczytałem "od deski do deski". Opis zachowania lisa jest wprost doskonały: jeżeli spotkam naiwnego turystę, który chce mi dać kawałek kanapki, to wyrwę mu całą; jeżeli stawia opór, to gryzę!

Po pięciu latach "organizacyjnych", gdy już poczuliśmy się w Roztoce pewnie, uznaliśmy, że czas rozwinąć skrzydła. I wtedy, jak z nieba, "spadli" nam: Katarzyna Buda i Rafał Kossowski - dobre duchy schroniska, pasjonaci gór, historii i nowoczesnych technologii równocześnie. Dzięki nim na naszej stronie pojawiła się galeria znanych osób, którym Roztoka była bliska - od Bartusia Obrochty poczynając i na Andrzeju Zawadzie kończąc. Kasia znalazła dziesiątki zdjęć podczas kwerend w archiwum Muzeum Tatrzańskiego. Teraz przeglądamy razem księgi pamiątkowe schroniska, to bezcenny zapis dziejów tego miejsca, który chcemy udostępnić turystom zarówno w wersji wirtualnej, jak i w rzeczywistości. Nieznane pozostają losy niektórych ksiąg, między tej obejmującej pierwszą dekadę dwudziestolecia międzywojennego. Kto wie, jaki wpisy w niej widnieją. Wiadomo, że w tym czasie Tatry odwiedzało wiele znakomitych postaci…

Natomiast "kącik edukacyjny" dla dzieci, o którym Pan wspomniał, przygotowaliśmy wspólnie z leśniczym z Wanty - Marcinem Strączkiem – Heliosem. On służył swoim doświadczeniem zawodowym, a my - rodzicielskim, gdyż dzięki własnym maluchom dobrze wiemy co może być dla nich interesujące. Do Roztoki przychodzi dużo rodzin z dziećmi, bo bliżej tu, niż do Morskiego Oka, a szlak jest łatwiejszy niż do Pięciu Stawów. Brzdące są zachwycone: plecaki, śpiwory, czołówki - no po prostu "prawdziwe" schronisko. Nawet kolejka pod prysznic potrafi być dla nich atrakcją... (śmiech).

wywiad8

Leśniczy nie poprzestał jednak na pogadankach dla dzieci.

Marcin zagląda tu często i opowiada tak ciekawie, że Kasia postanowiła spisać te historie i opublikować w internetowym serwisie schroniska. Polecam rozmowę o niedźwiedziach, które są stałymi bywalcami Roztoki.

Czytałem, czy bywają tu kłopotliwe?

Kłopotliwe? Ależ skąd! Przecież one są tu u siebie. To my staramy się nie sprawiać im kłopotu.

Jak?

Przede wszystkim dbamy o to, aby nie znajdowały tu niczego do jedzenia, zbieramy odpadki, sprzątamy śmieci i do znudzenia tłumaczymy turystom, że ogryzki i skórki od bananów wyrzucone za płot nie zgniją, lecz przyciągną swoim zapachem. Bo niedźwiedzie wprost uwielbiają skórki od bananów! I znacznie łatwiej nauczyć misia korzystania z resztek naszego jedzenia, niż potem go tego oduczyć.

Roztoka jest chyba jedynym schroniskiem z takim serwisem prasowym, na Waszej stronie czytałem też wywiad z Tomaszem Kozłowskim.

Tomek, psycholog, ratownik i taternik opowiada o relacjach między ludźmi, nawiązywanych w górach; polecam. W ubiegłym roku zorganizował w Roztoce warsztaty dla biznesmenów. Na początku byli przerażeni, bo przyzwyczaili się do pięciogwiazdkowych hoteli. Musieliśmy przywieźć im walizki, ponieważ żaden nie miał plecaka. Cieszyli się jak dzieci, gdy ratownicy TOPR przeprowadzili dla nich krótkie szkolenie lawinowe. Ich wizyta była dla mnie kolejnym dowodem na to, że góry integrują, pomagają po prostu być sobą i cieszyć się życiem.

W czerwcu ogłosili Państwo wakacyjny konkurs, najciekawsze opowiadania związane z Roztoką zostały nagrodzone bezpłatnymi noclegami.

To był konkurs na górską opowieść, a jak mawia Wojciech Cejrowski: „wyprawa nabiera sensu, gdy zamienia się w Opowieść, a początkiem Opowieści jest szczęśliwy koniec wyprawy”. Nie sposób streszczać prac, które otrzymaliśmy. Każda stanowi szkatułkę przeżyć, emocji, widoków i niewypowiedzianej miłości do gór. Wśród nagrodzonych prac znajdziemy opowieść ekstremalną wiszącą na zamarzniętej linie, kobiecą opowieść sięgającą po realizację ukrytego marzenia jak i opowieść autorstwa młodego chłopaka, który, co tu dużo mówić, ma niezwykły pisarski talent, dzięki któremu przenosi czytelnika w czarujący świat Tatr. Gorąco polecam wszystkim znalezienie tych prac na naszej stronie, najlepiej ich wydrukowanie, zaparzenie gorącej herbaty i wieczorną lekturę – najlepiej na głos w rodzinnym gronie. To sprawdzony przez nas przepis na przygodowy wieczór.

wywiad2

Na wiosnę zorganizowany został tu Zlot Klubów Górskich Tatry' 2013. Organizatorzy wybrali Roztokę, bo położona jest w Tatrach, ale na uboczu. Czy zatem taka lokalizacja schroniska jest atutem, czy mankamentem?

Jedno nie wyklucza drugiego. Gdyby budynek stał przy samej drodze do Morskiego Oka, to "młyn" byłby tu straszny. Ten kwadrans dzielący Roztokę od Wodogrzmotów Mickiewicza powoduje, że rzadko trafiają do nas turyści przypadkowi. Rzeka ludzi przepływa górą, lecz tylko niektórym chce się zejść do schroniska. Aż trudno uwierzyć jak różne światy dzieli tych kilkaset metrów. Roztoka straciłaby cały swój urok gdyby stała powyżej, nie sposób byłoby zachować jej atmosfery i nawet - prozaicznie - kotlet nie byłby świeżo upieczony, lecz serwowany z "bemaru".

Przepraszam, z czego?

Z podgrzewacza, usmażony wcześniej.

A zatem udostępnienie turystom drogi dojazdowej prowadzącej dołem, wzdłuż potoku, byłoby niekorzystne dla schroniska, bo bez "bemarów" nie mogłoby się już obyć.

Nie sądzę. Myślę, że tłum nadal podążałby do Morskiego Oka asfaltem, a do Roztoki nieodmiennie przychodziliby tylko wtajemniczeni. Różnica w tym, że byłoby im nieco łatwiej tu przyjść.

"Wtajemniczeni" nie chodzą teraz dołem?

Chodzą. Czasem nawet pytają mnie czy mogą, czy ich puszczę? Odpowiadam, że nie mogę ani pozwolić, ani zabronić, takiej władzy nie mam. Kontrola ruchu turystycznego nie należy do obowiązków gospodyni schroniska. Zawsze natomiast informuję, że wzdłuż Białki szlaku nie ma. Jest tylko droga wewnętrzna TPN.

A pracownicy Parku kontrolują tę drogę?

Kontrolują...

Czy przez te pięć lat zdarzyło się, że miała Pani serdecznie dość Roztoki?

Tylko raz. Przez turystę, który narzekał na wszystko, na rzekomo stare koce (wymienione miesiąc wcześniej), na skrzypiąca podłogę, na krzywo położone linoleum. Krzyczał na mnie, że jestem zbyt młoda, aby z nim polemizować. A na koniec zamknął się w pokoju ośmioosobowym i nie chciał nikogo wpuścić, bo zarezerwował sam dla siebie cztery miejsca, więc uznał, że już całe pomieszczenie należy do niego. Opanowałam sytuację, ale wieczorem musiałam pójść na długi spacer, aby się uspokoić.

Nie obawia się Pani, że Bolek i Józek biegający cały czas wokół schroniska pewnego dnia zapuszczą się głębiej w góry?

Zawsze bałam się, że rozbawieni powędrują w góry i zabłądzą; myślałem nawet o wieszaniu im na szyjach dzwonków - jak owcom - gdy wychodzą z domu... (śmiech). Na szczęście Bolek jest nad wiek odpowiedzialny i doskonale pilnuje siebie oraz brata. Bolek jest bardzo dumny, że tu mieszka, podobno w przedszkolu opowiada wszystkim o niedźwiedziach. A zna się na nich lepiej, niż niejeden dorosły; sama słyszałam, jak tłumaczył turystom, że to nie miś ryczy po drugiej stronie potoku, lecz jeleń. Nie chcieli mu wierzyć, lecz to on miał rację. 

wywiad7

Z Anną Krupą ozmawiał Kuba Terakowski z magazynu npm
Wywiad został opublikowany w grudniowym numerze gazety.