Pokój 12A

Historię Roztoki tworzą historie turystów, którzy odwiedzili schronisko. Zapraszamy wszystkich do dzielenia się swoimi opowieściami o górach i naszym schronisku. A teraz głos oddajemy panu Leszkowi: Tatry znałem i odwiedzałem od dziecka ale tak naprawdę świadomie wróciłem w nie 10 lat temu.

Chciałem coś zmienić w moim małżeństwie i w ramach ponownej ”integracji” zabrałem moją śp. Żonę na 48 godzin w TatryI tak zakochaliśmy się w Górach od nowa, a wracając z Morskiego Oka zaszliśmy na chwilę do Starej Roztoki i to wtedy puste stare zapomniane przez wszystkich schronisko tak nas ujęło, że wiosną 2004 roku postanowiliśmy zabrać w Tatry nasze dzieci (wtedy 8,5 i 5,5 lat) na święta Wielkanocne. od tego czasu tylko święta tam spędzone były szczęśliwe. W tamtym czasie bardzo mało osób tam przychodziło było cicho i spokojnie. Mieliśmy cudowny pokój na 1 piętrze w końcu korytarza. Prawie na pewno 12A. Trochę go wtedy poprzestawialiśmy na te 4 dni dla naszej gromadki. Którejś nocy budzimy się z żoną i słyszymy jakieś dziwne pomruki. Ciemno, wiatr za oknem - myśleliśmy przez chwilę, że to pomruki niedźwiedzia. Słuchamy dalej coraz bardziej rozbudzeni i dociera do nas, że to nasze małe dzieci tak chrapią, że całe drewniane poddasze „się trzęsie”. Uwielbiam ten pokój. 

Od tamtej pory byliśmy tam jeszcze 5 razy na Wielkanoc i zawsze prosimy o ten sam pokój. W pokojach wtedy nie było gniazdek elektrycznych. Telefony trzeba było oddawać na dole do ładowania za 1 zł/szt., obiady były tylko wtedy kiedy zostały wcześniej zamówione. Wzdłuż potoku 2 razy dziennie chodzili wopiści, ale pozwolili nam pójść z dziećmi swoją ścieżką dołem w stronę Morskiego Oka. Próbowałem tej sztuki później sam z dzieciakami w 2009 ale bez wydeptania przez patrole ścieżka była nie do odnalezienia. W pewnym miejscu były jakieś ślady i poszliśmy za nimi ale w złą stronę i okazało się, że to ślady niedźwiedzia pięknie odciśnięte w zmarzniętym śniegu.

W ciągu dziesięciu lat byliśmy tam na święta 6 razy i obserwujemy jak w tym czasie schronisko się zmienia i zaludnia. Nie wszystkie zmiany nam się podobają, ale życie idzie do przodu i zmiany są nie do uniknięcia. W czasach poprzednich gazdów było pusto i bardzo cicho. W 2008 gotowali obiady tylko dla nas zamówione 2 tygodnie wcześniej. Od 2009 wszystko się zmienia, są remonty dużo gości, dowolne posiłki o dowolnej porze, ale uciekła gdzieś cisza i spokój dawnych lat. Teraz na święta są msze dla chętnych i nawet da się zamówić powitalnego szampana i kwiaty dla zakochanych. Kocham to miejsce, tęsknię i na pewno będę tam wracał w następnych latach jeżeli tylko finanse na to pozwolą.

Lech Bukowski z Łodzi