1% dla Lenki

- W niedzielę nocujemy w schronisku, nastawiaj się - oznajmił mi w piątkowe przedpołudnie mąż, którego od rana "nosiło". - A dzieci? - spytałam. - Dzieci też śpią w schronisku.

I tak oto po niedzielnej mszy świętej wyruszyliśmy na wycieczkę, której celem miało być Morskie Oko, a największą atrakcją - nocleg w Dolinie Roztoki. Dzieci, odkąd dowiedziały się o weekendowych planach, praktycznie o niczym innym nie rozmawiały. Zdążyły się pochwalić babci i dziadkowi, a w niedzielę o planowanej eskapadzie poinformowały chyba całe przedszkole, bo msza wypadła akurat w przedszkolnej kaplicy.

Zdając sobie sprawę, że niedzielny poranek będzie zbyt krótki, plecak został spakowany już w sobotę. Ubrania wybrane, podręczny inhalator sprawdzony (jeszcze dycha, ale już tylko podłączony do prądu, bateria zupełnie wysiadła). W niedzielę pozostało jeszcze dopakować prowiant i Pulmozyme, zrobić herbatkę do termosu (który ostatecznie został na blacie w kuchni) i upewnić się że w kieszeni jest Creon. Dobre nastroje murowane, szczególnie że pogoda za oknem zachęcała do spacerów.

Tuż przed wyjściem Lena oznajmiła, że ona też musi zapakować do plecaka swojego lwa przytulankę i kotka i że mam dać jej plecak, byle nie chłopacki. Nie pomogły tłumaczenia, że z plecakiem na plecach będzie jej się trudniej maszerowało, ani groźba, że jak nie będzie niosła swoich rzeczy, plecak zostawimy na trasie. Plecak (niechłopacki) został zapakowany pod zapięcie i wyruszyliśmy w naszą pierwszą tegoroczną wyprawę.

Plan zakładał, że do Morskiego Oka dotrzemy jeszcze w niedzielę, ostatecznie jednak w obawie przed powrotem po ciemku, zostawiliśmy ten cel na poniedziałek. Trasa do Doliny Roztoki była bardzo przyjemna, dziewczynki motywowane wizją noclegu w schronisku, szły niewiele narzekając. Wprawdzie, co jakiś czas trzeba było je popchnąć do przodu, ale wynikało to raczej z mnogości atrakcji dookoła, niż z marudzenia. Piotr z Ignasiem na plecach i Mają przy boku parli pierwsi, ja z Lenką w dalekim tyle szukałyśmy pierwszych oznak wiosny.

Gdy w końcu dotarliśmy do schroniska radości nie było końca. Po sytym obiedzie (w ogóle polecamy roztoczańską kuchnię) przyszła pora na poznawanie zakątków schroniska i wariowanie na piętrowych łóżkach. Cała trójka goniła, skakała, trzaskała drzwiami tam i z powrotem i nabijała pamiątkowe pieczątki aż po łokcie. Dobrze, że gości było niewielu, a pani ze schroniska na moje ciągłe uciszania powiedziała w końcu: A niech się drą ile wlezie, nikomu to nie przeszkadza :)

Pobudka następnego dnia była wczesna, jako że poprzedniego wieczora udało nam się pozytywnie zmęczone towarzystwo zapakować do łóżek wcześniej niż zwykle. Po szybkim śniadaniu wyruszyliśmy dalej. W tym miejscu muszę rozpłynąć się z zachwytu nad moimi dziećmi. Blisko 16-kilometrową trasę nasze córeczki pokonały z uśmiechami na twarzach, piosenką na ustach, ogólnym zadowoleniem i o własnych siłach. Chwile zwątpienia udawało nam się z miejsca rozwiewać nęcąc je wizją nagrody po powrocie do domu (klasyczne przekupstwo). Ich brat równie zadowolony przespał prawie cały dzień na ojcowskich plecach. Inaczej niż zwykle, na trasie nie było o tej porze tłumów, a piękna pogoda pozwalała nam się cieszyć otoczeniem i swoim towarzystwem.

Reasumując - dzieci w ogóle są bardzo wytrwałymi i dzielnymi zuchami, trzeba tylko w nich dostrzec i pielęgnować wolę pokonywania trudności, są żądne przygód, ciekawych wyzwań i poznawania nowych rzeczy. Gdy wola słabnie, warto zwrócić ich uwagę na coś - w naszym przypadku było to wymyślanie piosenek i szukanie wiosny. Wymyślona przez Lenkę na poczekaniu piosenka o Kapturku który w koszyczku niósł marchewki i piwko (?) wzbudzała ogromne rozbawienie mijanych w drodze powrotnej turystów, a co do oznak wiosny to Lena wczoraj rozpoznała ich dziesięć, może siedem a nawet milion. I są to:
- pierwsze kwiatki i bebzuny wychylające swe zielone główki z ziemi (gwoli wyjaśnienia bebzun to według mojego ś.p. Taty chwast przypominający wielki koper rosnący w Tatrach),
- śpiew ptaszków,
- topniejący śnieg,
- to że upał jest, największy na plecach,
- bazie na drzewie przy schronisku, 
- ptaszki latające obok nas,
- jeden motylek nad głowami,
- pączki na drzewach, 
- ślady kaczek na śniegu (hmmmm no comments) oraz
- to że wyszliśmy na wycieczkę i jesteśmy silni

Już w samochodzie wyczerpane, ale szczęśliwe córki oznajmiły tacie, że chociaż są baaaardzo zmęczone to było superaśnie i ekstra i że gotowe są na kolejną wycieczkę. Koniecznie ze spaniem w schronisku.

lenka1

Jeżeli chcecie pomóc Lence, podarujcie jej 1% swojego podatku w rozliczeniu rocznym
wystarczy wpisać: 
KRS Polskiego Towarzystwa Walki z Mukowiscydozą: 0000064892,
cel szczegółowy: Lena Wyraz

więcej informacji o Lence znajdziecie na blogu: www.lenawyraz.blogspot.com